Info

Więcej o mnie.
Statystyki
Rok 2025










Moje rowery
Wykres roczny

- Dystans 53.92km
- Czas 04:23
- VŚR 12.30km/h
- VMAX 56.62km/h
- Podjazdy 1801m
- Sprzęt Author Spirit
- Aktywność Jazda na rowerze
Passo dello Stelvio
Sobota, 10 września 2016 · dodano: 12.09.2016 | Komentarze 3
Po pewnych perturbacjach w końcu udało nam się wyjechać, na planowaną od dłuższego czasu, wycieczkę na przełęcz Stelvio. Wyjechaliśmy z Arkiem i Robertem późnym popołudniem w piątek, w Prato allo Stelvio byliśmy w sobotę rano po przejechaniu 1100 km. Zatrzymujemy się na parkingu, posilamy co nieco, składamy rowery, zakładamy ciuchy rowerowe i bez dalszego ociągania ruszamy w kierunku Passo dello Stelvio. Punkt początkowy jazdy znajduje się na wysokości 916 m n.p.m. Wyjeżdżamy z miasteczka, droga łagodnie zaczyna wznosić się w górę, z boku towarzyszy nam górski strumień. Po pewnym czasie zostawiamy strumień za sobą i wspinamy się dalej.
Typowy wygląd drogi w jej początkowej części.
Krajobraz po drodze.
Mijamy miasteczko Gomagoi, to właściwie kilka domów, droga biegnie łagodnymi zakrętami i na razie brak tych słynnych serpentyn. Po minięciu Gomagoi pojawia się też pierwszy z numerowanych malejąco 48 zakrętów. Po minięciu kolejnej osady o nazwie Trafoi droga zaczyna zmieniać się w typowo górską z zakrętami o 180°.
Trafoi.
Droga prowadzi cały czas wysokim lasem, nachylenie zwiększa się do ok. 7-8% i takie jest już właściwie do końca, czasem jest trochę większe, mój licznik wskazał maksymalnie 12%. Na podjeździe mnóstwo najróżniejszych samochodów i motocykli, ale równie dużo rowerzystów, w większości szosowcy.
Na jednym z zakrętów.
Z upływem dystansu las zaczyna rzednąć, by gdzieś ok. zakrętu nr 27 ustąpić miejsca kosodrzewinie, im wyżej tym roślinności jest jeszcze mniej. Po dojechaniu do zakrętu nr 22 moim oczom po raz pierwszy ukazuje się kres wspinaczki.
Widoczne w oddali budynki na szczycie przełęczy.
Kręcę dalej, idzie coraz ciężej, Arek z Robertem już dawno odjechali do przodu, po jakimś czasie widzę namalowaną na asfalcie informację "4 km", pomyślałem już niedaleko, ale na kolejny znacznik "3 km" musiałem bardzo długo poczekać. Zawsze wydawało mi się że 1 km to nie dużo, ale nie na Stelvio. Kręcę z prędkością 6 km/h, cel podróży trochę się przybliża.
Budynki na górze już trochę większe.
Po jakimś czasie pojawia się na asfalcie utęskniona cyferka "2 km". Przy zakręcie nr 2 słyszę dobiegające z góry dopingujące okrzyki Arka. Już bliziutko, jeszcze jeden zakręt i jestem na szczycie :) Obawiałem się tego podjazdu bardzo, ale udało się.
Finisz.
Dołączam do Roberta i Arka. Od razu też zakładam kurtkę przeciwdeszczową, bo jest chłodno, to jednak 2757 m n.p.m. Na dystansie ok. 25 km wjechałem 1800 metrów w górę. Teraz czas na radość i zwyczajowe fotki, a jest co fotografować.
Na tle panoramy Stelvio.
Panorama Strada del Passo dello Stelvio, jak brzmi oficjalna nazwa.
Zdobywcy Passo dello Stelvio.
I jeszcze jedna fotka z serpentyną w tle.
I kolejna :)
Po sesji fotograficznej czas na powrót, tym bardziej, że zaczyna kropić deszcz. Powrót zajmuje nam ok. godziny, tym bardziej, że robimy kilkukrotne postoje dla schłodzenia hamulców. W samym Prato allo Stelvio natrafiamy na korek, okazuje się że w miasteczku jest jakieś lokalne święto wiążące się z prowadzeniem krów ulicami, trzeba się pilnować aby nie wjechać w pozostawione przez krowy "placki". Dotarliśmy w końcu do samochodu, ale po naradzie rowerami udajemy się na poszukiwanie noclegu. Nie bardzo możemy coś znaleźć, aż w końcu trafiamy do bardzo fajnego, kameralnego hotelu Prad. Po zostawieniu bagaży i prysznicu udajemy się na spacer po miasteczku i robimy małe zakupy. Potem degustacja w pokoju hotelowym lokalnych "specjałów" i spać. Rano śniadanko, jakie zaserwowała nam miła właścicielka hotelu, pakowanie rowerów i znów 1100 km drogi. W Częstochowie jesteśmy ok. 21.30. Super weekend, trudno to nazwać odpoczynkiem, ale marzenie rowerowe spełnione :)


Mijamy miasteczko Gomagoi, to właściwie kilka domów, droga biegnie łagodnymi zakrętami i na razie brak tych słynnych serpentyn. Po minięciu Gomagoi pojawia się też pierwszy z numerowanych malejąco 48 zakrętów. Po minięciu kolejnej osady o nazwie Trafoi droga zaczyna zmieniać się w typowo górską z zakrętami o 180°.

Droga prowadzi cały czas wysokim lasem, nachylenie zwiększa się do ok. 7-8% i takie jest już właściwie do końca, czasem jest trochę większe, mój licznik wskazał maksymalnie 12%. Na podjeździe mnóstwo najróżniejszych samochodów i motocykli, ale równie dużo rowerzystów, w większości szosowcy.

Z upływem dystansu las zaczyna rzednąć, by gdzieś ok. zakrętu nr 27 ustąpić miejsca kosodrzewinie, im wyżej tym roślinności jest jeszcze mniej. Po dojechaniu do zakrętu nr 22 moim oczom po raz pierwszy ukazuje się kres wspinaczki.

Kręcę dalej, idzie coraz ciężej, Arek z Robertem już dawno odjechali do przodu, po jakimś czasie widzę namalowaną na asfalcie informację "4 km", pomyślałem już niedaleko, ale na kolejny znacznik "3 km" musiałem bardzo długo poczekać. Zawsze wydawało mi się że 1 km to nie dużo, ale nie na Stelvio. Kręcę z prędkością 6 km/h, cel podróży trochę się przybliża.

Po jakimś czasie pojawia się na asfalcie utęskniona cyferka "2 km". Przy zakręcie nr 2 słyszę dobiegające z góry dopingujące okrzyki Arka. Już bliziutko, jeszcze jeden zakręt i jestem na szczycie :) Obawiałem się tego podjazdu bardzo, ale udało się.

Dołączam do Roberta i Arka. Od razu też zakładam kurtkę przeciwdeszczową, bo jest chłodno, to jednak 2757 m n.p.m. Na dystansie ok. 25 km wjechałem 1800 metrów w górę. Teraz czas na radość i zwyczajowe fotki, a jest co fotografować.





Po sesji fotograficznej czas na powrót, tym bardziej, że zaczyna kropić deszcz. Powrót zajmuje nam ok. godziny, tym bardziej, że robimy kilkukrotne postoje dla schłodzenia hamulców. W samym Prato allo Stelvio natrafiamy na korek, okazuje się że w miasteczku jest jakieś lokalne święto wiążące się z prowadzeniem krów ulicami, trzeba się pilnować aby nie wjechać w pozostawione przez krowy "placki". Dotarliśmy w końcu do samochodu, ale po naradzie rowerami udajemy się na poszukiwanie noclegu. Nie bardzo możemy coś znaleźć, aż w końcu trafiamy do bardzo fajnego, kameralnego hotelu Prad. Po zostawieniu bagaży i prysznicu udajemy się na spacer po miasteczku i robimy małe zakupy. Potem degustacja w pokoju hotelowym lokalnych "specjałów" i spać. Rano śniadanko, jakie zaserwowała nam miła właścicielka hotelu, pakowanie rowerów i znów 1100 km drogi. W Częstochowie jesteśmy ok. 21.30. Super weekend, trudno to nazwać odpoczynkiem, ale marzenie rowerowe spełnione :)

Ślad podjazdu:
Ślad zjazdu: